The Bell
Często znajomi, czytelnicy pytają mnie, dlaczego nie pójdę w jednym kierunku rozwoju bloga. Dlaczego nie skupię się na kulinariach lub modzie. Otóż Kochani, nie zrobię tego. W moim życiu te dwie strefy przeplatają się. Poszukuję najlepszego smaku nie tylko w restauracjach, nie tylko gotując, ale i smaku-stylu w codziennym ubieraniu się. Moda i gastronomia uzupełniają się. Idąc do stylowego lokalu, nie ubieracie przecież byle czego. Zwracacie uwagę na klimat panujący w restauracji, dobierając szykowną, codzienną lub zupełnie luźną stylizację. Miejsca tworzą ludzie, miejsca tworzy styl. Do tej refleksji i odpowiedzi na często zadawane pytanie skłoniła mnie wizyta w świeżo otwartej restauracji The Bell. W samym sercu Saskiej Kępy, tuż przy ulicy Francuskiej doskonały styl uzupełnia pyszne smaki.
The Bell Eatery – nowoczesna, wielkomiejska witryna, stylowej restauracji – tak wita nas Eatery. Wchodząc dalej, jesteśmy coraz bardziej zaskakiwani. Ja byłam. Strojami obsługi pytającej o podebranie okrycia, w elegancji sposób wskazującej wolne miejsce przy stoliku. Pomyślałam, że jest to zbyt wykwintne miejsce, że nie tego szukam w restauracjach, że opisywaniem takich miejsc zajmują się krytycy kulinarni. Na szczęście byłam w błędzie. Z perspektywy stolika,widoku na pomieszczenia, bar, wystrój poczułam się swobodnie. Miła obsługa i niezobowiązujące menu sprawiły, że postrzeganie wystroju zmieniło się. Nagle poczułam klubowy klimat, zauważyłam wyeksponowany bar i moją ulubioną butelkową zieleń krzeseł, pomieszaną z miedzianymi dodatkami. Można by atmosferę tego miejsca porównać do warszawskiego Palmier, ale to złe porównanie, ponieważ w The Bell można po prostu smacznie zjeść.
W sezonowym menu możemy znaleźć znane szlagiery, jak tatar, śledzik czy burak z kozim serem. Ale są i pozycje, które są bardziej interesujące i zachęcające do spróbowania, jak np. kopytka z rakami i porem. W karcie są również: ryba, dziczyzna i porządna sztuka mięsa. Aby zapoznać się z wczuciem smaku Szefa Kuchni, zamówiłam menu lunchowe ( cena 25 zł ). Tamtego dnia podano mi:
Zupa z trawą cytrynową i sezamem
Risotto z porem i bazylią
Łopatkę z różą i karmelizowanym jabłkiem
Najbardziej smakował mi bulion z tajską nutą – był wyśmienity, pożywny i pełen smaku. Pozostałe dania też były bardzo smaczne. Risotto było idealnie wycelowane w czasie, a mięso rozpływało się w ustach. Następnym razem na pewno też zawitam na kopytka z rakami :) Jestem bardzo ciekawa tego smaku.
Nie wiem, czy mieliście okazję śledzić bezpośrednio relację z wizyty w The Bell na Snapie i Insta. Tam właśnie powiedziała, że uwielbiam swoją pracę, również z tego powodu, że spotykam świetnych ludzi. Ludzi z pasją, którzy postanowili wygrać życie, a nie płynąć z jego prądem. W The Bell spędziłam wyjątkowy czas. Szef Kuchni – Łukasz Kawaller ( pewnie znacie z Hell’s Kitchen ) , Michał – manager restauracji oraz Monika – współwłaścicielka – to ekipa, która ma wspólną wizję. To się czuje, słyszy i smakuje na talerzu :) Uzupełniają się. Łukasz wraz ekipą daje wszytsko z siebie, aby zapewnić stały, wysoki smak. Michał ogarnia każdego klienta i każda osobę z obsługi w sposób nienachalny i pełny, a Monika swoim smakiem i stylem ( zerknijcie na jej stronę www.monicanera.com ) nadaje temu miejscu charakter.
Powiem tak – przyjdźcie i sami oceńcie, w jakim stopniu odpowiadam Wam tak wyjątkowy styl restauracji w klimacie klubowym. Jak byłam zaskoczona i w końcu zauroczona. Dajcie znać jak było z Wami :)
Buziaki
Ania
foto by PATRYCJA TOCZYŃSKA