KOS
Tego lata bardzo brakowało mi chwil spędzonych poza murami miasta. Za moją namową, na pierwsze rodzinne wakacje w tym roku wybraliśmy sie nad polskie morze. Niestety nawet termin, który zawsze gwarantował pogodę – zawiódł. I mimo super miejsca – Rosevia Resort – obok ukochanej Jastrzębiej Góry, wakacji nie można było nazwać udanymi. Nie przywykłam, aby cudowny, delikatny piasek łączyć z codziennym spacerem w płaszczu przeciwdeszczowym. Trzeba było to przeboleć i skupić się na miłych momentach, ulubionych restauracjach, spacerach i cieszących Maluchy, kiczowatych atrakcjach :) Na szczęście znaleźliśmy jeszcze jeden wolny tydzień i postanowiliśmy wygrzać się na Kos.
Długo zastanawiałam się nad kierunkiem wyjazdu. Kusiły nas atrakcyjne ceny 6-gwiazdkowych hoteli w Turcji, ale bezpieczeństwo podróży w Antkiem było najważniejsze. Finalnie w wyborze zasugerowałam się hotelem, a nie docelowym miejscem podróży. Wybrałam hotel, który miał gwarantować swobodną kąpiel dla Malucha, atrakcje i fajną plażę. Trochę się sparzyliśmy w tej kwestii :) Oczywiście standard hotelu sieci Mitsis – Blue Domes był bardzo dobry, ale nie było brodzika, a kamienista plaża nie zachęcała. Trochę narzekam, ale kiedy zbliżała się data powrotu do Polski, całkowicie wtopiliśmy się w tamten tryb życia i zapragneliśmy zostać na Kos dłużej. Czekająca budowa w Warszawie i pierwsze żłobkowe dni Antosia niestety nam to uniemożliwiły.
Ale pozostały wspomnienia lekko wietrznego klimatu i cudownych smaków Grecji :) Jak to My, nie byliśmy w stanie usiedzieć w hotelu. Już drugiego popołudnia, wynajętym samochodem śmigaliśmy po całej wyspie w poszukiwaniu najbardziej urokliwych miejscówek i lokalnych gwiazd wśród restauracji. Trafiliśmy do trzech ciekawych miejsc. W miejscowości Kardamena udaliśmy się do Anemos oraz do restauracji Posidonia, a zwiedzając nabrzeże miasta Kos, polecono nam owoce morza w Nicolas Restaurant.
Opowiem tylko o miejscu Posidonia. To właśnie tu musicie trafić odwiedzając Kos. W innej restauracji nie doświadczycie takich smaków. Rodzinne klimaty z tarasem wychodzącym praktycznie do morza. Miedziane karafki genialnego wina i nieziemsko rozpływające się w ustach jagnięcina i wołowina. Nie będę rozpisywać się nad smakiem sera feta czy smakiem i konsystencją prawdziwego, greckiego jogurtu. Ale wspomnę o miękkich ośmiorniczkach z grilla i kolendrowych placuszkach z cukinią. Niebo w buzi i lekka bryza znad morza. Bajka.
Jakiś czas temu dałam Wam adresy moich top restauracji w Rzymie. Na Kos nie było takiego wyboru, ale Posidonia pozostawi w mojej pamięci wzór smaku duszonej jagnięciny i ośmiorniczki z grilla. Skorzystajcie i dajcie znać jak Wam się podobało – jeśli tam byliście.
kiss